Dzień dziesiąty i jedenasty.7-8.08.2014 czyli dwa dni deszczu i burzy.



Z Safranbolu zebraliśmy się około osiemnastej i przeszliśmy z 4km na wylot na Amasra. Po lekkich utrudnieniach (stop z 1,5km nie w te stronę i kolejnym marszu pod górę) udało się złapać ciężarówkę do Bartin (z przerwą na çaj, czyli kolejną stopową herbatkę).
Śpimy na stacji "opet", gdzie spotkaliśmy kolejnego arkadasz w drodze.
    Bo podczas jazdy zaczęła się potężna burza, lało tak, że nie widzieliśmy nic przez okna. Kochany kierowca wysadził nas przy stacji, gdzie pytanie o rozbicie namiotu wyglądało tak "Hi, do you speak English?  -no! Çador (namiot)? No problem". Memet (kierownik stacji, mówiący ciut ciut po angielsku i posiadający google translate) zaprowadził nas na parking, który był zadaszony. Rozłożyliśmy tam namiot, na który podczas ulewy i wietrzyska nie spadła ani kropla wody.
   Podczas rozkładania naszego domku padło oczywiście pytanie, które otwiera wszystkie drzwi "çaj?". Kolejne dwie godzinki spędziliśmy w kuchni popijając herbatkę i zajadając arbuza i ciastka.
 Rano porozmawialiśmy jeszcze z Mesamem, wymieniliśmy się facebookiem (tradycyjnie) i pojechaliśmy z młodym tureckim małżeństwem, bez deszczu, na Amasra.    
     

ŚMIERĆ W WENECJI


Jest duszno, gorąco i parno. Pogoda jest okrutnie przytłaczająca. Klimat tego miejsca wydaje mi się dziś nieco podobny do książki Manna "Śmierć w Wenecji". 
Dzisiejszy dzień jest totalnie rozespany i męczący. Powłóczyliśmy się po mieście,  wcześniej zjedliśmy jakiś rybo-kebab i poszliśmy na skałki nad morze. 
    Była tam ciekawa chłodna grota, skała,  na którą się wspięłam. Ciekawe uczucie, bo są momenty, że gdyby się puścić - lot w wodę i skały. Wspinanie (nawet malutkie) jest super ciekawe:).

Wrażenia z Amasry?
Chyba nie polecam (odle...;). To raczej małe, turystyczne miasteczko z jedną niedużą plażą. Ciekawy był tylko stragan ze świeżymi owocami,  orzechami i przetworami, na którym sprzedają starsze panie. Jak wrócę, zaktualizuje i dodam zdjęcia. 

WYJAZD I HAPPY END


Z miasta wyjechaliśmy z młodym małżeństwem z 30km w stronę Cide. Gdy zaczęliśmy łapać,  było już więcej niż pewne, że zaraz zacznie się niezła burza. 
   Z restauracji-hotelu na przeciwko podszedł do nas chłopak mówiący po angielsku i chciał przekonać do noclegu w hotelu. Najpierw 100TL, ostatecznie 60 za trzy osoby. Z śniadaniem. Ale my chcieliśmy jechać dalej.
W pewnym momencie zaczęła się ulewa. Przykryliśmy plecaki i chcieliśmy łapać dalej, ale nie było szans. Trzeba było schować się do restauracji i przeczekać (kilka godzin, może dzień) burzę. Biegnąc na drugą stronę pokazałam naszą tabliczkę "Cide" i auto się zatrzymało. W totalnym deszczu zapakowaliśmy plecaki i pojechaliśmy dalej! Cud. Serio. 35km w totalnej ścianie deszczu, ponoć ominęły nas piękne widoki z górzystej drogi. No nic.. ważne,  że jechaliśmy!  :)

CIDE I NASZ ARKADASZ RAMAZAN


Turcy wysadzili nas na końcu Cide, na drodze na Sinop (mieliśmy zamiar połapać jeszcze 200km). Deszcz lał jednak niemiłosiernie i przenieśliśmy się pod daszek (którym był balkon z mieszkania) przy sklepie.
Tam zaczęliśmy jeść kolacyjkę. Po chwili z mieszkania zeszła dziewczynka z papą, która płynnym niemieckim powiedziała "Das ist unsere türkische Pizza. Spezialität. Bitte" i wręczyła nam sześć ciepłych pysznych placków z mięsem i pomidorami. Podziękowaliśmy i poszła.
Chwilę później wracający ze sklepu zagadał do nas najpiękniejszym zdaniem w Turcji "çaj, coffee?" i zaprosił do siebie. Było koło 19, więc zdecydowaliśmy, że łapać będziemy i tak jutro i spytaliśmy, czy na budowie przy drodze można rozbić namiot, odpowiedzią było tylko krótkie "no" i wytłumaczenie na migi, że dziś śpimy u Ramazana.
   Z siedzenia pod sklepem, w pełnej ulewie, z perspektywą rozkładania namiotu i spania gdzieś w deszczu wylądowaliśmy w pięknym,  dużym, ciepłym mieszkaniu z kubkiem gorącej czekolady w dłoniach.
 Z godzinę później przestało padać, poszliśmy więc na spacer po miasteczku. Wzdłuż wybrzeża wszystko wyglądało naprawdę dobrze.
 Nasz nowy arkadasz (kocham to  słowo) okazał się spokojnym, przesympatycznym 22letnim fotografem-grafikiem pracującym w Stambule, choć pochodzącym z Cide. Mówił trochę po angielsku (z naciskiem na trochę), ale z Google translate dało rade naprawdę w porządku porozmawiać. 
     Rano pozwoliliśmy sobie na lenistwo i wstaliśmy dopiero o 9, wspólnie przygotowaliśmy ziemniaki, jajka i herbatę i około 12 zaczęliśmy łapać. To, co wydarzyło się dalej przerosło moje największe/najśmielsze oczekiwania (jakoś tak się to mówi). Ale to juz opiszę następnym razem.

TYMCZASEM KILKA ZDJĘĆ.


Widok z kawiarni, do której zabrał nas memet xd



A to my hehe



Morze, Amasra



Friends from Ankara



Widok w Amasra



Skałka :)







Absurdy Amasry1.



Piękno Amasry 1.



Myślę, że Amasra 1)kiedyś była ładna i czas ją zniszczył
2)albo dopiero się remontuje i będzie ładna... kiedyś



Nocleg u Ramazana 1.



Herbatka u Ramazana 1.



Hey Ramazan! :)


Pozdro z Amasya (piękne miasto póki co!). 
Estera


Komentarze

Popularne posty