Moje 294 dni w Niemczech.
Cześć!
Niektóre rzeczy kończą się, żeby nowe mogły się zacząć. Październik 2014 był dla mnie małym przełomem - wyjazd na Erasmus+ (program, który umożliwia studiowanie jednego, lub dwóch semestrów za granicą), przeprowadzka do innego kraju, totalnie nowe znajomości, inny uniwersytet. Krótko mówiąc: Wszystko nowe..
Pisząc to spoglądam w kalendarz i liczę dni. Moje studiowanie w Niemczech trwać będzie 294, bo za dokładnie 2 dni kończy się i ten etap.
Mój ostatni tydzień w Getyndze próbuję spędzić jak najsilniej. Spotykając (nie po raz ostatni!) znajomych i odpoczywając po naprawdę aktywnym roku.
Z tej okazji pomyślałam, że napiszę wpis.
Moje 294 dni w Niemczech, czyli: Co dał mi Erasmus?
(Pierwsze) doświadczenie dłuższego pobytu za granicą.
Czyli zostawiam swój ukochany pokój na Wielkiej, szukam nowego mieszkania (na szczęście pomaga mi w tym Studentenwerk Goettingen i właściwie znajduje pokój w akademiku za mnie). Pierwszy raz mieszkałam w akademiku. Wcześniej zarzekałam się, że nigdy tego nie zrobię, nie w tym życiu! Tymczasem okazało się to jednym z najlepszych przeżyć. Moich 10 współlokatorów (z 7 różnych krajów) było świetnym towarzystwem. Swoją drogą zdecydowanie polecam niemieckie akademiki - jednoosobowe pokoje z super warunkami i to chyba najtańsza opcja, jeśli chodzi o mieszkanie w Niemczech (u mnie 160 euro za pokój jednoosobowy, 5min rowerkiem od uni i 8min od centrum, taniej niż we Wrocławiu).
Rok życia za darmo.
Już wyjaśniam o co mi chodzi. Będąc w Niemczech z programu Erasmus+ dostaje się 400€ grantu miesięcznie. Nie wiem, jak innym, ale mi to spokojnie wystarczało (Marcie też, znajomy Niemiec mówi, że wydaje na zycie tak 350€). Od listopada pracowałam sobie dorywczo w kuchni w czterogwiazdkowym hotelu. Na zasadach Mini-Job, czyli bez podatków (dla studentów erasmusa dobrze, bo nie można podejmować się normalnych prac chyba), do 450€ miesięcznie. Z minimalną stawką godzinową, która obowiązuje dokładnie od jesieni 2014 (8,5€/h) można sobie odłożyć parę groszy. Czyli pierwszy semestr odkładałam, żeby drugi (już nie grantowany przez erasmus) móc spokojnie żyć+pracować i odkładać już tak o sobie.
Nie wiem, czy będąc w Polsce udałoby mi się żyć rok pracując sześć, max. siedem dni w miesiącu w kuchni, dlatego uznaję ten czas "rokiem życia za darmo". Odłożyłam też trochę pieniędzy na podróż w sierpniu, prawko, kupiłam sobie wymarzony plecak z Deuter i śpiwór itd. itd. Opłacało się ;)
Uniwersytet inny niż UWr.
Lubię nasz Uniwerek Wrocławski. Mając ok. 13 lat zdecydowałam, że będę tam studiować i tak też zrobiłam. Myślę, że nie na wszystkich wydziałach jest tak jak u nas, ale IFG serio potrafi (psychicznie) dać w kość.
Tymczasem na erasmusie poznajesz nowy uniwersytet. Funkcjonujący inaczej, niż twój.
Najstarszy z egzystujących niemieckich uniwersytetów: Georg-August Universität to uczelnia, która totalnie różni się od UWr. Jeśli chcesz poczuć się jak w filmie, wybierz ten uniwerek. Zdecydowanie.. Wielka mensa (stołówka) w której obiad zjesz za 2-3 euro (czyli dla nas coś jak 5-6zł powiedzmy), biblioteka z 7,7 milionem książek, campus, na którym studenci grillują i grają w flanki w przerwach między zajęciami i dużo innych rzeczy, których nasz skromny IFG raczej nie uraczy. Zakochałam się w tym. Warto przeżyć coś innego niż FIL na pl. Nankiera ;)
Aha. Jeszcze jedno! Robi mi się przykro, kiedy myślę o powrocie na moją uczelnię, gdzie moi profesorowie rzucali tekstami "jesteście debilami,/nie wiem po co studiujecie germanistykę/jesteście beznadziejni" i porównuję to z totalnie innymi relacjami na poziomie student-profesor. Czyli "macie jakieś pytania? mogę coś jeszcze wyjaśnić?" = las rąk, pytań, bez strachu, że profi np. cię wyśmieję.
Doświadczenie multi-culti.
I to bardzo. Przede wszystkim inni erasmus-studenci, ale też po prostu ludzie spotykani gdziekolwiek na ulicach - totalna multikulturowość. Razem z Martą też zorganizowałyśmy w jednym kościółku polski wieczorek. Byłam w szoku, jak ludzie mało wiedzą o Polsce.. de facto - swoich sąsiadach! Poza tym gotowanie u Meksykanina, gotowanie z moimi przyjaciółmi Vitalyi i jego żoną Aseem z Kazachstanu (ich hab euch so gern!). I znajomi, których można teraz odwiedzać po całej Europie (i dalej w sumie). Moje ulubione niemieckie powiedzenie to "Man sieht sich immer zweimal"" (You always meet twice(?). Czyli jak będę w Weronie, odwiedzę klimatyczną Monicę, albo Jianing w Chinach, Na pewno!
Totalne docenienie tego, co mam.
Czyli rodziny i przyjaciół, których zostawiłam w Polsce. Nigdy nie wątpiłam, że ich kocham i że to najlepsi ludzie, na jakich mogłam trafić, ale dopiero z odległości 600km i niemożności oglądania ich tak często, jak zwykle pomyśłałam "kocham, jak nikogo innego". Moją siostrę, braci, tatę, babcię Helę, która w rankingu rozgadania jest numerem jeden (zaraz po niej tata->Marta->ja). I moją wspólnotę chrześcijańską WDJ. Ludzi, bez których nie wyobrażam sobie już życia. I choć uwielbiam swoje życie tu w Getyndze, bo jest względnie łatwiejsze, spokojniejsze i może czasem nawet ciekawsze (pod względem kulturowym), to właśnie dzięki nim cieszę się z powrotu. Naprawdę. Ajajaj!
Dla wszystkich zastanawiających się nad wyjazdem za granicę, studiami w Niemczech, czy gdzieś na końcu świata mówię: JUST DO IT. Warto, naprawdę warto.
Jak ktoś ma pytania dot. erasmusowych papierologii itd. to chętnie pomogę jak coś!
Dziś gdy to piszę zostają mi 2 dni do wyjazdu. Spędzę je z przyjaciółmi, jutro na moim "Verabschiedungsparty" i będzie pięknie. Jest cudnie.
![]() |
do Getyngi poproszę.. jak to dawno temu było! |
Udanych wakacji!
Esti
Po przeczytaniu naprawdę zazdroszczę Ci odwagi i zdecydowania, że aż na rok się wybrałaś :) My też bardzo za Tobą tęskniłyśmy z Gosią, fajnie, że już wracasz :) !!!
OdpowiedzUsuń